-Będziemy się bawić do
białego rana!- krzyknęła Mercey Wifey, przekrzykując głośną
muzykę w limuzynie, którą właśnie jechała. Obok niej siedział
jej chłopak Brandon, wysoki brunet z brązowymi oczami. Był dobrze
zbudowany dzięki codziennym treningom w drużynie koszykarskiej,
której był kapitanem. Na słowa dziewczyny tylko się uśmiechnął
i pocałował jej policzek.
Mercey wraz z osobą
towarzyszącą, którą właśnie był Brandon, została zaproszona
na imprezę charytatywną, gdzie miała pokazać się jako
debiutująca modelka. Wiedziała, że pewnie nie dostałaby
zaproszenia, gdyby nie postarał się o to jej przyjaciel- Justin
Bieber.
Po kilkudziesięciu minutach
jazdy luksusowym pojazdem, w końcu dotarli na miejsce. Nie była to
mała impreza, zaproszone były na nią wielkie gwiazdy, a tabloidy
od miesięcy o niej trąbiły. Ten dzień był szczególnie ważny
dla Mercey, dziś mnóstwo ważnych w świecie modelingu i nie tylko,
osób miało się o niej dowiedzieć.
Drzwi limuzyny zostały
otwarte przez wynajętego szofera, pierwszy z pojazdu wyszedł
Brandon, który podał ukochanej rękę i pomógł jej wyjść.
Rozbłysły się światła fleszy. Mnóstwo paparazzich skupiło się
przy Mercey, a ta z wielkim uśmiechem pozowała im do zdjęć.
Musiała pokazać, że nie boi się fleszy, paparazzi i innych tego
typu rzeczy, czyhających na nią w drodze na szczyt.
Para powoli weszła do
ogromnego budynku mieszczącego się w centrum Los Angeles. Po drodze
mijali wielu celebrytów, którzy jednak nie byli nimi tak
zainteresowani, jak im się wydawało, że będą. Jednak Mercey nie
przejęła się tym zbytnio, czekała na to, aż pojawi się jej
ulubieniec- Justin.
~*~
Nagle Mercey poczuła ostry ból w
skroniach. Głowa pękała jej od mocnego uderzenia. Świat wirował
jej przed oczami. Nie wiedziała jak tu się znalazła i co się
stało. Powoli otworzyła oczy i zobaczyła, że znajduje się w
samochodzie, jednak go nie rozpoznała.
-Mercey? Wszystko w porządku?-
dziewczyna odwróciła głowę w stronę, z której dobiegał głos.
Justin. Ale...Co on tu robi?
-Co się stało?-spytała Mercey,
trzymając się za głowę, masowała palcami skronie, by chodź
trochę zmniejszyć ból.
-Pomogę ci wyjść, nie ruszaj się.-
Justin otworzył drzwi doszczętnie zniszczonego Ferrari i próbował
z niego wyjść. Kiedy ruszył prawą nogą przeszedł go ostry ból.
Noga była czymś przygnieciona i nie mógł jej wyciągnąć. Do
jego nozdrzy doszedł zapach krwi, prawdopodobnie sączącej się z
rany na jego nodze.
Po kilku próbach wyciągnięcia
zmiażdżonej kończyny, w końcu udało mu się wydostać z
samochodu. Powlekł się na drugą stronę, do drzwi pasażera i
mocnym szarpnięciem otworzył je.
Mercey z lekko otwartymi oczami leżała
bezwładnie na siedzeniu. Miała rozciętą wargę i łuk brwiowy, z
nosa leciała jej krew.
Na jej nieszczęście poduszka
powietrzna nie zadziałała i przy mocnym uderzeniu samochodu o
drzewo, dziewczyna poleciała na maskę, przez co prawdopodobnie
miała złamany nos. Rany na jej twarzy spowodowała rozbita przednia
szyba.
Justin powoli otrzepał jej ubranie ze
szkła, odpiął pas bezpieczeństwa, który ani trochę nie uchronił
ciała dziewczyny w wypadku. Pod jej kolana wsunął jedną rękę,
drugą położył na jej plecach i powoli wyciągnął ją ze
zniszczonego samochodu. Ciężko było mu się poruszać ze zranioną
nogą, ale zacisnął mocno zęby i przeniósł Mercey na bezpieczną
odległość, na wypadek gdyby samochód miał wybuchnąć.
-Gdzie ja jestem?- Mercey spytała
słabo. Odzyskała na chwilę przytomność, kiedy Justin ułożył
ją na trawie. Odgarnął zlepione krwią włosy z jej twarzy i
delikatnie musnął jej usta.
-Wszystko będzie dobrze...-powiedział
i oparł jej głowę na swojej klatce piersiowej. Dziewczyna wtuliła
się w niego, jednak po chwili podniosła lekko swoje słabe ciało i
przywarła do ust Justina. Całowała go namiętnie, a ten
odwzajemniał czule jej pocałunki.
W oddali słychać było już
nadjeżdżające wozy strażackie, policję i karetkę. Kiedy tylko
Justin się ocknął, od razu sięgnął po swój telefon i
zawiadomił odpowiednie służby.
Mercey ostatni raz musnęła usta
Justina i znów oparła głowę na jego piersi. W głowie przemknął
jej pocałunek, którym kilka sekund wcześniej obdarzyła usta
Justina. Dlaczego to zrobiła? Przecież miała kochającego
chłopaka. Gdzie jest Brandon? Dlaczego jest tutaj z Justinem i
właściwie co takiego się stało? W jej głowie kłębiło się
mnóstwo takich pytań. Na żadne z nich nie znała odpowiedzi. Po
raz kolejny tego wieczoru zemdlała.
~*~
Kiedy sanitariusze dojechali
na miejsce, szybko i sprawnie zajęli się poszkodowanymi. Zabrano
ich do osobnych karetek i zawieziono do szpitala, cały czas
kontrolując stany ich zdrowia.
Na szczęście Mercey i
Justina, nic zagrażającego ich życiu się nie stało. Justin miał
złamaną nogę i kilka zadrapań, natomiast Mercey mocno uderzyła
się w głowę, przez co miała silne bóle głowy oraz kilka szwów
na twarzy. Również co jakiś czas słabła i traciła chwilowo
przytomność, jednak lekarze upewnili ją, że powinno się to już
więcej nie powtórzyć.
Drzwi sali, w której
opatrywano Mercey otworzyły się i wszedł do niej ojciec
dziewczyny. Jak zwykle pan Wifey miał ponurą minę, widocznie wcale
nie uśmiechało mu się przyjeżdżać po swoją córkę, niezbyt
przejął się tym, co jej się stało.
-Czy mogę już zabrać ją
do domu?- zerknął groźnie na Mercey, a potem skierował wzrok na
pielęgniarkę.
-Oczywiście, musi pan tylko
coś podpisać. Pańska córka dostała od nas leki, które będzie
musiała codziennie zażywać. Możliwe jest, że przez pewien czas
będzie miała problemy z pamięcią i nie możemy zagwarantować, że
to co zapomniała, przypomni się jej.- podała mu pudełeczko z
lekami i oświadczenia do podpisania.
Bez słowa zrobił to co
musiał i skinięciem ręki przywołał swoją córkę, by ruszyła
za nim. Zrobiła to co jej kazał. Kiedy znaleźli się na korytarzu,
odwrócił się gwałtownie w stronę Mercey i wycelował w nią
palec wskazujący.
-Jazda po pijanemu z jakąś
wyidealizowaną gwiazdą i jeszcze wypadek?!- zacisnął mocno usta.
-Zrób coś jeszcze, co zaszkodzi mojej karierze, a cię
wydziedziczę. Zobacz co narobiłaś!- rzucił w nią gazetą, która
ukazywała się codzienne wiadomości w Los Angeles.
Na pierwszej stronie
zobaczyła swoje zdjęcie. Wszyscy zdążyli się już o wszystkim
dowiedzieć. Spekulowali na temat tego ile promili alkoholu ona i
Justin mięli we krwi, po co wyszli z imprezy. Niestety nie mogła
niczemu zaprzeczyć bo...nic nie pamiętała.
Wczorajsza noc wydawała jej
się filmem, który co jakiś czas przewijany był dalej i pewne
części były ominięte. Najgorsze było to, że w filmie mogłaby
się cofnąć i wszystko zobaczyć, w życiu tak nie było.
Wiedziała, że tak będzie.
Ojciec dbał o swoją karierę bardziej niż o wszystko inne. Ubiegał
się o stanowisko senatora w Kalifornii i likwidował wszystko, i
wszystkich, którzy mogli mu przeszkodzić w zajęciu tego miejsca.
Nawet własną córkę.
-Ja naprawdę nie wiem co
tam się stało... Nie wiem jak znalazłam się w tym samochodzie.-
powiedziała cicho, po czym tego pożałowała. Jej mama sama kiedyś
miała wypadek, również częściowo straciła przez to pamięć, a
jej ojciec nie chciał uwierzyć w nic co mu mówiła. Kiedy jej
matka wciąż próbowała dojść do prawdy, ten posadził ją w
psychiatryku. Krótko po tym Mercey dowiedziała się, że jej matka
popełniła tam samobójstwo. Nie mogła znieść życia w niewiedzy
i bezpodstawnego umieszczenia jej w zakładzie dla psychicznie
chorych.
Oczywiście ojciec jak
najszybciej wszystko zatuszował, nie przyznawał się, że była to
jego żona. Kiedy wstępował do rządu Kalifornii, wszystkim
powiedział, że matka Mercey zmarła z powodu nowotworu, z którym
nie udało jej się wygrać. A przed tabloidami udawał kochanego
ojca, który stara się jak najlepiej opiekować swoją córką.
Jednak prawda była zupełnie inna.
Mercey musiała się od tego
uchronić. Musiała dowiedzieć się wszystkiego nie dając po sobie
poznać, że nic nie pamięta. Nie chciała, by ojciec wziął ją za
wariatkę, on kompletnie nic nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć. A
ona nie chciała powtórzyć historii swojej mamy.
Mercey cicho usiadła w
czarnym BMW jej ojca, które prowadził wynajęty przez niego lokaj.
Nawet nie miała ochoty się z nim przywitać, chodź lubiła
Andy'ego. Był on łysawym szczupłym mężczyzną koło
pięćdziesiątki, był bardzo miły i często pomagał Mercey.
Uwielbiała go i kochała jakby był jej dziadkiem. Mieszkał u nich
ze swoją żoną, która gotowała i zajmowała się domem Wifey'ów.
Poświęcali jej więcej czasu niż ojciec, zawsze mogła na nich
liczyć.
Piętnaście minut później,
podjechali na podjazd ogromnej willi pana Wifey'a. Przed domem
posadzonych było mnóstwo kwiatów, dwa razy w tygodniu
pielęgnowanych przez ogrodnika. Podjazd wyłożony był granitową
kostką, a dom ozdobnymi kamieniami. Z zewnątrz był piękny, w
środku również było co pozazdrościć. Z tyłu domu był ogromny
basen i ogród z różnymi rodzajami roślin. W oczku wodnym pływały
złote rybki. Obok niego stała ławka, na której Mercey uwielbiała
godzinami przesiadywać. Czytała tam książki, karmiła ryby i
rozmyślała o swojej karierze.
Jej ojcu było na rękę to,
że jego córka stanie się kimś ważnym w show biznesie, pozna
wielu wpływowych ludzi i będzie rozpoznawalna. To dawało mu wiele
korzyści, bo przez to jego nazwisko stawało się jeszcze bardziej
znane. Młodzi ludzie uwielbiający Mercey mogli przekonywać swoich
rodziców, by głosowali na jej ojca. Do tego pan Wifey chciał ją
wykorzystać i już na samym początku jej to oświadczył.
-Chcesz tu zostać i
porozmyślać? Potrzebujesz rozmowy?- spytał Andy, wyciągając ją
z zamyśleń. Zauważyła, że jej ojciec już dawno opuścił
samochód i teraz stał przy oknie w swoim biurze, z ożywieniem
rozmawiając z kimś przez telefon.
-Nie, dziękuję.
-uśmiechnęła się do niego ciepło i otworzyła drzwi. Wciągnęła
do płuc świeże powietrze i ruszyła w stronę drzwi frontowych.
Od razu weszła na górę,
zgarniając przy tym swoje leki na ból głowy, które jej ojciec
zostawił na szafce w przedpokoju. Połknęła dwie tabletki i
rzuciła się na wielkie łóżko stojące przy wejściu do
garderoby, w jej pokoju. Wtuliła twarz w miękkie poduszki, pachnące
jej ulubionym kwiatowym zapachem i zasnęła, nie przejmując się
nawet wzięciem prysznica, zmianą ubrań, a nawet zdjęciem butów.
* * *
Pierwszy rozdział mojego opowiadania. Jak wam się podoba?
Proszę o szczere opinie w komentarzach : )
Zapisujcie się do listy informowanych w menu po prawej stronie!
Twitter: @swaggabiebah
Ask: @swagja